Szczerze mówiąc nie raz się zastanawiałam ile razy jeszcze będę wchodzić na "mount everest " i chyba jednak nie znam odpowiedzi.
Himalaista wchodzi na szczyt zdobywa jest szczęśliwy i wspomina.
Ja regularnie robię to samo i wielu rodziców dzieci niepełnosprawnych, wchodzimy na ten sam szczyt, zdobywamy i za jakiś czas znów zdobywamy to samo.
Ktoś powie czy to ma sens? Jak dla mnie nie ma - tylko my rodzice na to nie mamy wpływu, musimy się dostosować do procedur.
Na moim stole jest pełno dokumentów, ponieważ kończą się nam orzeczenia.
Znów dla systemu będziemy niewidzialni nikogo nie interesuje czy mamy
- ubezpieczenie
- czy mamy za co żyć
- czy w tym czasie syn będzie mógł korzystać z ośrodka
Do tego dochodzi piekło umysłu, co orzecznik za decyduje w jego decyzji całe nasze życie.
Takie piekiełko Państwo funduje niepełnosprawnym regularnie - bo nie wiem komuś noga odrośnie, głuchy zacznie słyszeć a niewidomy widzieć, a mojemu synowi mózg się naprawi.
Nagle przestanę powtarzać - umyj ręce, uważaj, gorące, nie trzaskaj itd
Nagle zrozumie dodawanie czy tabliczkę mnożenia itd.
Oczywiście że tak się nie stanie jego niepełnosprawność jest od urodzenia.
Więc jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Jak często jesteśmy nie rozumiani, wyśmiewani albo w najlepszym wypadku budzimy litość, a ja się pytam za co i dlaczego.
Leczenie, rehabilitacja, pomoc w codziennym życiu i może zostawię tą myśl dla siebie
Ostatnio na prywatnej wiadomości przeczytałam od obcej sobie osoby taki tekst ( krótki fragment )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz