Życie jest nieprzewidywalne, nie raz się o tym przekonałam. Tym razem, niestety bardzo boleśnie, nie sama.
Tak często się zastanawiam i nie mogę znaleźć odpowiedzi, dlaczego przy tak krótkim życiu i będąc tak katolickim krajem, robimy tyle złego drugiemu człowiekowi.Czy to wynika z fałszu, obłudy, sposobu wychowania, a może braku kultury ? . Nie, to wynika z zaślepienia chorą miłością.Jak często nie panujemy nad słowami i czynami a konsekwencje potrafią być opłakane.Na temat byłego napisałam tutaj bardzo dużo, najczęściej złego ( ktoś powie czemu obgaduje ludzi, jednak nie o obgadywanie tu chodzi, tylko jak chora osoba odnajduje się w danej sytuacji )Sama złapałam się na tym, że byłam straszną egoistką wobec syna, kiedy schowałam na kilka lat albumy ze zdjęciami. Ja nie byłam gotowa na wracanie do przeszłości i zadecydowałam za syna że dla Niego też to będzie dobre. Kiedy niedawno zdjęłam karton, to zobaczyłam szczęśliwe oczy syna.Tym razem to co się stało u tatusia przeszło moją wyobraźnie. Od jakiegoś czasu tatuś ma partnerkę (ale o tym też już pisałam ) jednak kobieta coraz bardziej przejmuje stery nad Młodym a tatuś ciągle przyznaje jej racje ( to też mnie nie dziwi ) Problem jednak polega na tym, że robi krzywdę synowi. Młody człowiek nie może zrozumieć że u taty ciągle się coś zmienia w mieszkaniu, a dla nie go nic nie ma. Tym razem pani E zadecydowała, że tatuś nie kupi baterii do samochodu zdalnie sterowanego – bo to jest zabawka a on już ma 17 lat. Domyślam się, że zaczęło się przegadywanie, czego rezultatem były następujące kary – brak kolacji, zakaz wyjścia z pokoju , zakaz stawania z fotela. Kiedy udało mu się zadzwonić do mnie, to sama usłyszałam w słuchawce „ a co twoja mama nie wie ..”Droga pani E - mama bardzo dobrze wiele rzeczy wie, jednak jestem pewna że pani o mnie bardzo dużo rzeczy nie wie, a o moim dziecku i dziecku pani partnera pani wie jeszcze mniej.A tatusiowi zabroniła odebrać o de mnie telefon, bo na pewno dzwonie z pretensjami.Pojechałam odebrać syna ze znajomymi i na pewno do tatusia już nie pojedzie.Młody był tak roztrzęsiony, że pomimo upływu już kilku dni ciągle jest na zwiększonej ilości leków, dzisiaj załatwiłam psychologa, bo tym razem samej sobie nie poradzę, obawiałam się nawet czy nie zakończy się ta wizyta szpitalem dla syna.Nie wiem co to miały być za kary ale kojarzą mi się z sadyzmem. Mam nadzieje że i tatuś i pani E dostaną kiedyś swoją nagrodę.
Świat zaczął się zmieniać kiedy syn zawitał do przedszkola, uwielbiał swoją panią Magdę, ale nie lubił nauki - nawet jak była przez zabawę. W tym momencie nie było osoby która by widziała dlaczego i jak mu pomóc. Czuł się dobrze za to na basenie, po mimo braku koordynacji nie miał poczucia strachu i lęku przed wodą. Z przedszkole zamiast do pierwszej klasy powędrował do szkolnej zerówki i tam pani Beata nic innego nie robiła tylko chwaliła. Jednak nie chciał chodzić z klasą na wycieczki lub do kina, pani Beata stanęła na wysokości zadania dawała mu poczucie bezpieczeństwa.Początek pierwszej klasy to przerażenie wychowawczyni, mój ogromny lęk co to będzie jak mu pomóc, przecież nie możemy więcej razy Młodego odroczyć od obowiązku szkolnego.Po czasie okazało się ze pani Renata była naszym ANIOŁEM na szkolnej drodze, odkryła że syn musi pracować na kartkach, książki i zeszyty przerażają i paraliżują, co powodowało u syna patrzenie w sufit i brak współpracy. Do tego ważny jest kształt ołówka, kredki czy pióra a nie obrazek lub kolor – nic nie mogło być okrągłe. W ten sposób małymi kroczkami syn przy dobrej współpracy – mama , pani i uczeń osiągał coraz większe sukcesy, zdał do czwartej klasy bez problemu, z bardzo dobrymi wynikami.Kolejne dwa lata, to szkoła integracyjna i cudowna pani Aneta, dobra, wyrozumiała ale i bardzo konsekwentna, przy niej rozwinął skrzydła. Ale wychodziły kolejne dysfunkcje pracy mózgu, widać to było na historii, która dla syna była zupełnie nie zrozumiała, zdawał ją bez problemu, ale pod warunkiem, że to co się nauczył pani egzekwowała nie zmieniając pytania.Szósta klasa i gimnazjum to już szkoła specjalna – okazuje się, że to zupełnie inna bajka, świat którego oboje musimy się uczyć. Początki to mój płacz po kątach i syna przerażenie, to nie był łatwy czas jednak drugie półrocze szóstej klasy to nauczanie indywidualne w domu, dla mnie i syna wielka ulga. Pierwsza klasa gimnazjum to nauka w szkole i nasze piekiełko na ziemi, współpraca moja ze szkołą praktycznie nie istniała. Młody też się pogubił, co wolno a co nie, a dlaczego to było najczęstsze pytanie. Druga i trzecia klasa to nauczanie indywidualne w szkole które było najlepszym rozwiązaniem.W tej szkole Młody jednak poczuł się dobrze po czasie, nauczył się samodzielności, zaakceptował rówieśników, nie zdobył większej wiedzy z matematyki, polskiego czy chemii ale stał się szczęśliwszy. Zaczął doceniać sport - zajęcia pozalekcyjne z tenisa i kręgli były super, Młody był zadowolony przez jakiś czas. Dopiero w maju tego roku po zielonej szkole nie chciał w nich uczestniczyć. Co dokładnie się stało tego nie wiem do dzisiaj, jednak przypuszczam, że miała na to wpływ też zmiana mieszkania ( Młody jest bardzo ciekawskim człowiekiem, a tu tyle się działo )Przywiózł dużo pozytywnych wspomnień z dwóch pobytów na zielonej szkole.Egzaminu gimnazjalnego nie pisał, bo uznałam ze nie ma to sensu, jak praca mózgu ciągle się pogarsza.A czy szkoła zaakceptowała mnie jako rodzica ?????