Trzynastego w piątek każdy się boi, że to pechowy dzień, a ja miałam super dzień, za co się nie zabrałam wszystko pozałatwiałam, zrobiłam, nic tylko się cieszyć i tak było do samego wieczora.
W sobotę dzień zwyczajny, Młody u taty, babcia przyszła na kawusię z czego byłam bardzo zadowolona nawet posiedziała, XXX przy swoich ulubionych zajęciach czyli gotowaniu. Późnym popołudniem zadzwoniłam do siostry o dziwo pośmiałyśmy się - półtorej godziny przeleciało w mgnieniu oka, za to niedzielny poranek już był smutny, bardzo szybko zorientowałam się że zaczyna się wznowa mojej choroby, kolejny atak i kilka dni z bólem i to takim że po ścianach się chodzi, przeleżanym w łóżku. Jak pomyślałam co mnie czeka i co jest do pozałatwiania w tym tygodniu to łzy same mi się cisły do oczu. Już w niedzielę z wielkim trudem pojechaliśmy do taty na cmentarza ( była 20 rocznica odkąd przeszedł na drugą stronę ) i bardzo mi zależało żeby stanąć koło Jego grobu. Od poniedziałku jest coraz gorzej i po kolei zawalam wszystkie sprawy. Babcia pojechała z Młodym na badania i po badaniach z wynikami mieli iść do lekarza ale nasz Generał stwierdził że musi być mama i koniec - babci z wnukiem nie przyjmuje. Inne spotkania poprzekładałam i wydawało by się że przynajmniej pewne problemy mam porozwiązywane. Jest środa rano dzwoni telefon i wiadomość którą słyszę jest już całkiem dobijająca, wujek informuje mnie że przed chwilą zmarła babcia. Moje skojarzenie dla wielu osób może być bardzo dziwne, ale w godzinę przejścia babci na drugi świat, dwadzieścia lat wcześniej trwała msza pogrzebowa mojego ojca, dla mnie jest to dziwny zbieg okoliczności. Dzisiaj powinnam być na pierwszym spotkaniu „pomóżmy sobie wzajemnie” a ja leżę i się wściekam bo nic nie mogę, nawet pójście na pogrzeb jest pod dużym znakiem zapytania.
Denerwuje mnie że ciągle muszę prosić, bo nic nie mogę, a ile jeszcze - nie wiem
Jeśli Bóg stawia przed Tobą trudności, to tylko dlatego, że wie, że sobie poradzisz :)
OdpowiedzUsuńCo do zbiegów okoliczności... Nie sądzę by istniały, ale wszyscy bracia mojego taty umierali w soboty.
Głowa do góry:)